1.
Mediolan kusi. Mediolan uwodzi. Mediolan zachwyca. Kusi choćby majestatyczną, gotycką katedrą Narodzin Najświętszej Marii Panny, przypominającą monstrualnego jeża, która – gdy przed nim stajesz – zapiera dech w piersi. Ten jeden z największych kościół Europy mówi do Ciebie tylko jedno słowo: „PODZIWIAJ”.
Zachwyca choćby „Ostatnią Wieczerzą” (wł. Il Cenacolo lub L’Ultima Cena) Leonarda da Vinci, która znajduje się na ścianie refektarza klasztoru Santa Maria delle Grazie. Da Vinci poświęcił trzy lata, by stworzyć to arcydzieło, gdzie kunszt malarza łączy się z przenikliwością teologa, natręctwo perfekcjonisty z naturalnym poczuciem ironii. Jeśli wierzyć włoskiemu muzykowi i informatykowi (a komu wierzyć, jeśli nie włoskiemu muzykowi i informatykowi!?) Giovanniemu Marii Pali, w malowidle skrywa się zapis muzyczny krótkiego requiem…
Uwodzi choćby „Teatro alla Scala” – szczególnie melomanów całego świata, którzy ściągają do Mediolanu tak, jak wyznawcy Mahometa do Mekki. Ściągają tu, do Mediolanu, by – choć raz w życiu – nacieszyć oczy i uszy, by następnie budzić zazdrość wśród znajomych, mówiąc: „Gdy ostatnio byliśmy w La Scala na Madame Butterfly…”. Oprze, którą Puccini skomponował specjalnie mediolańskiej sceny.
2.
Otóż mimo że Mediolan kusi, że uwodzi, że zachwyca, to muszę się przyznać, że nigdy nie byłem w Mediolanie. Nigdy nie byłem nawet w takiej sytuacji, nazwijmy ją, „sytuacja dworcowa”, w jakiej znalazł się ważny dla mnie francuski pisarz, Roland Barthes.
Barthes swój piękny esej, który czytam zawsze, gdy nawiedza mnie smutek, opatrzył znamiennym tytułem: „Nigdy nie udaje się mówić o tym, co się kocha”. Esej ten zaczyna od opisu następującej sceny: „Wieczorem na dworcu w Mediolanie było zimno, ciemno, brudno. Ruszył pociąg z napisem Milan-Lecce. Zacząłem marzyć: wsiąść do tego pociągu, podróżować całą noc i następnego ranka znaleźć się w dalekim mieście, pełnym światła, słodyczy, spokoju. Tak przynajmniej marzyłem i mało istotne, gdzie jest Lecce, którego nigdy nie poznałem. Parodiując Stendhala, mógłbym zawołać: ‚Więc ujrzę piękne Włochy! Jakiż ja jestem szalony w moim wieku’. Gdyż piękne Włochy są zawsze gdzieś dalej, gdzie indziej”.
Parodiując Barthesa mógłbym zwołać: „Najlepiej pisze się o mieście, w którym się nie było”!
3.
A teraz chce wyznać jak na spowiedzi, dlaczego wciąż, pomimo tego, że Mediolan kusi, uwodzi, zachwyca, nie dotarłem do stolicy Lombardii.
Kilka lat temu byłem w Dublinie, gdzie w jednym z irlandzkich pubów spotkałem zacną: la donna di Milano. Po drugim Guinnesse owa urocza Włoszka słuchając moich zachwytów wobec jej rodzinnego kraju i faktu, że planuje podróż do Mediolanu, powiedziała rzecz, która po dziś dzień działa na mnie jak kubeł zimnej wody na śpiącego – skutecznie odraczając moją podróż do stolicy Lombardii. „Jeśli chcesz poznać prawdziwe Włochy, powiedziała, ściszając zarazem głos, jakby to była jej najsłodsza tajemnica, jeśli chcesz poczuć włoski styl życia (słynne: la dolce vita!), zaklinam cię na wszelkie świętości, nie jedź do Mediolanu. To jest jedyne miasto we Włoszech, gdzie się pracuje”.
Czy teraz już rozumiecie, dlaczego Mediolan omijam szerokim łukiem?